piątek, 6 lutego 2015

Dlaczego paleo?

rozdział 1 - podróż

Na początek moja "krótka" historia, która zaczyna się w okolicach wigilii 2013... Ciekawość, postanowienie, upór - pierwsze kroki z Chodakiem, pierwsze zdrowe diety. Zdrowe diety były raczej przeze mnie po wielokroć modyfikowane. Nie było to ograniczenie kcal, tylko raczej zwiększanie świadomości jedzeniowej. Oczywiście sztampowymi hasłami "białe złe, brązowe dobre", "kurczak przede wszystkim" itp. Muszę powiedzieć, że wtedy, jako osoba ze znacznym już przyrostem wagowym w okolicach 20 kg ponad normę, właśnie te podjęte przeze mnie kroki spowodowały że spadło 10 kg. I się zatrzymało, a samopoczucie leżało i kwiczało. Pojawiło się przemęczenie, nawracająca co tydzień opryszczka, zapalenia zatok, raz, drugi, trzeci...
Przestałam ćwiczyć, bo w chorobie ciężko. Przytyłam, jojo welcome to. I tak mijał rok 2014.
Nie muszę mówić, że w głowie miałam stres, bo nie wyglądam tak jakbym chciała, bo ciągle brakuje kasy, bo w pracy co raz gorzej... Przetrwałam, nie wróciłam do swojej wagi z 2013 roku, ale jednak przytyłam.

Pod koniec roku 2014 zaczęłam zgłębiać wiedzę dietetyczną na kursach i kursikach. Dietetykiem się nie nazwę, ale dało mi to świadomość, chęć do szukania. Zaczęłam analizować przykłady dziewczyn z internetu, co u nich jest nie tak, porównywałam to ze sobą. Próbowałam składać sobie tygodniowe jadłospisy, co zwykle kończyło się fiaskiem, bo jednak mimo uwielbienia do stania w kuchni nie byłam w stanie tyle gotować.
Schemat był prosty, odkąd mi się odechciało gotowania w domu, rano owsianka, w pracy bułka i lunch w podłym bistro, po południu zupa, wieczorem trening i białko.

rozdział 2 - próba
Ale w pewnym momencie się ocknęłam. Nosz helloł, dupa rośnie, chęci maleją, nie mam ochoty nawet wyjść z domu, a w dodatku wiecznie katar, ból głowy, gardła, czegokolwiek innego.
Tak się złożyło, że to było przed wigilią 2014... ;) Jak wiadomo, w święta się nie odmawia jedzeniu, to jadłam co podawali, na szczęście nie pałam miłością do typowych wigilijnych dań - dla mnie może się zostać tylko barszcz z uszkami.

Przez przypadek po nowym roku trafiłam na detoks cukrowy u Cook it Lean. Jak do tej pory nie wiedziałam jak się za siebie zabrać, tak w tym przypadku stwierdziłam, że niech będzie co ma być. Z dnia na dzień wywaliłam wszystkie złe produkty (kasze glutenowe, makarony, chlebki, płatki owsiane, majoneziki, sosiki, i wszystkie kupne gotowce), dojadłam ostatki "akceptowalne" na detoksie i poszłam do sklepu, zakupiłam mięso, jaja i mega dużo warzyw i bananów, bo banan po treningu to nawet na detoksie jest ok.
3 tygodnie detoksu przetrwałam lekką ręką. Z wpadkami (wiedzieliście że teraz cukier jest nawet w boczku wędzonym, dokąd zmierzasz świecie?!), korekcjami, ale przetrwałam i okazało się że czuję się z tym dobrze. Rodzina oczywiście komentowała, że umrę od tych jajek, że nie można nie jeść cukru, że sobie krzywdę zrobię...
Wynik detoksu był jednoznaczny - zniknął odwieczny katar, oprycha przestała zalewać mi twarz, nie pojawiły się ani razy problemy trawienne, które do tej pory wydawały mi się jakąś tam normą...
Jako prezent podetoksowy kupiłam dżemik, w którego składzie były jedynie jeżyny, sok owocowy i pektyna. Pycha. Napiłam się herbaty indyjskiej, z chai masalą i jak się okazało po fakcie, jak już zaczęłam skakać po ścianach, mlekiem skondensowanym. Mój narzeczony miał niezły ubaw, ja już mniejszy, bo jak ze mnie cukier zszedł to przebolała głowa...

rozdział 3 - postanowienie

Jako, że te trzy tygodnie "bez cukru" zleciały bez przebojów, a ja w ich czasie zaczęłam zapoznawać się z tematyką paleo, podjęłam decyzję. Skoro czuję się na tym podejściu do żywienia dobrze, a waga znów zaczęła spadać, to dlaczego nie spróbować. W końcu te trzy tygodnie to było nic innego jak paleo z dodatkowymi ograniczeniami. Mój organizm się dostosował do nowego trybu trawienia, jem 4 razy dziennie, węglowodany, których źródłem są owoce i warzywa stanowią ok. 100 g dziennie. Dieta, po podliczeniu, ma około 1700 kcal. Nie mam ciągot na słodycze, nie muszę jeść co 3 godziny, bo inaczej umieram z głodu. W pracy i na treningach mam wystarczająco energii. Nie mam problemu ze wstawaniem rano, czy skupieniem.

Przede mną jeszcze pakiet badań, żeby sprawdzić jak w ogóle ze mną jest (w najbliższej rodzinie pojawiały się problemy z tarczycą, cukrzycą i rakiem). Ale to za jakiś czas... :)